środa, 16 czerwca 2010

Humor. Polot. Hot Rod.


Dziś temat łatwy, lekki i przyjemny. Ale nie banalny.
Kolejny raz po długiej przerwie, obejrzałem komedię, która powoduje najwięcej uśmiechu na mojej twarzy (spośród produkcji na przestrzeni kilku ostatnich lat).
Hot Rod to nietuzinkowy film, a nietuzinkowość często rodzi niezrozumienie.

Kicz, szajs, badziew żeby nie powiedzieć gówno. Infantylna bezsensowna fabuła. Idiotyzm, żarty na poziomie szkoły podstawowej. Stracone 1.5h życia.


Komentarze tego typu, odnośnie Hot Roda znaleźć można bez trudu. Warto zastanowić się, dlaczego.


I said you look shitty.
Myślę, że większość widzów nastawia się na prosty i oczywisty humor, że wie, kiedy się zaśmiać... i z czego. Tutaj jednak mamy do czynienia z dowcipem pełnym polotu, mimo prostoty. Nie uświadczymy żartów o pierdzeniu, fekaliach, czy innej urynie na twarzy (często występujących wespół, jako następstwo nadużycia alkoholu). W tej komedii o lokalnym nieudaczniku, śmiejemy się z zachowań, które można spotkać na co dzień, przedstawionych jednak w krzywym zwierciadle.
Ku mojej radości, nie ma tu mowy o dokańczaniu żartów. Żadnych komentarzy, tłumaczeń - jeśli tego nie poczułeś, to trudno. Prosto i na temat.



Kicz i infantylność? Oczywiście! O to właśnie chodzi! Niezrozumienie intencji przez część widzów tylko potwierdza klasę, z jaką wykonano pracę, bo jeśli to kogoś rozbawi, to do łez. Nigdy w stylu:

Hah, it's so funny


A to dlatego, że otrzymujemy także parodie pretensjonalnych scen wszelkiej maści, jakimi jesteśmy karmieni.
Pamiętacie Footloose?



Oglądajmy uważnie!
Do tego dochodzą liczne poważne rozmowy o poważnych problemach, i tym podobne śmieszności, jak np. jeden z ulubionych tematów w amerykańskich produkcjach: wspinanie się głównego bohatera po drabinie hierarchii (zwykle szkolnej, lub społeczności lokalnej) - od miejscowego frajera do bożyszcza.

Popełniłbym błąd, nie wspominając o rewelacyjnej grze Andy'ego Samberga - to znakomity komik z niesamowitą mimiką, będący świetnym parodystą.

Warto zauważyć, że akcja filmu została osadzona w czasach, które są nam znane: płaskie wyświetlacze, nowy model Chevroleta Corvette, jednak do samego końca odnosimy nieodparte wrażenie, że coś się nie zgadza. Cały czas czujemy klimat końca lat osiemdziesiątych: klasyczny model Vansów i reszta ubrań, wystrój pomieszczeń, oraz najważniejszy czynnik, wprowadzający śmieszny, przesadnie patetyczny nastrój, bazujący na wyczuciu smaku widza - glam rock i ogólnie rock lat osiemdziesiątych: Europe, Trevor Rabin, czy John Farnham - to nie przypadek. Cały soundtrack, mimo, iż pełen technicznych hitów na najwyższym poziomie, momentalnie wpadających w ucho - to po prostu zbiór pretensjonalnych piosenek, podkreślających groteskę, którą spotykamy w tej komedii o niezwykle zwinnym i zdolnym stantmenie.

Hot Roda po prostu warto znać.
Jeśli za pierwszym razem się nie popłaczesz... odczekaj tydzień, miesiąc, rok (niepotrzebne skreślić) i obejrzyj go znowu.

My dick is scared of you...
Na koniec przypomnę Andy'ego i Jorma Taccone w The Lonely Island (tutaj z Natalie Portman):


(Polecam cały album Incredibad).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz